czwartek, 17 grudnia 2015

„Błogosławieni miłosierni....”

Błogosławieni czyli szczęśliwi.... myślę, że te dwa dni nie było nikogo w Republice Środkowoafrykańskiej kto by nie był szczęśliwy, kto by nie był błogosławiony... 

Oglądałam zdjęcia już wiele razy i nie znalazłam ani jednej twarzy, z której nie promieniowałoby szczęście, nie spotkałam ani jednego oblicza, które nie byłoby rozświetlone blaskiem pokoju... Afrykańskie powietrze pachnie inaczej, tego zapachu nie da się porównać z żadnym innym na świecie, ale te kilka chwil, ten zapach był jeszcze inny....
Jechaliśmy z Bouar w konwoju, ochranianym przez MINUSCĘ... Panowała radosna atmosfera, nikomu nie przeszkadzało, że grzeje upalne słońce, że kurz wznosi się kilka metrów nad nami, że droga nie wyrównana po porze deszczowej i że trzeba wybierać w którą dziurę się wjedzie... z perspektywy tak wielkiej radości człowiek nabiera właściwego dystansu to tego co w gruncie rzeczy nie istotne, a co często burzy pokój codzienności.... bo ileż to razy chodziliśmy ze skwaszoną miną bo za ciepło, bo kolejne koło do wymiany, a przecież i tym razem nie obeszło się bez awarii.... wystarczy jednak spojrzeć z właściwej perspektywy....
Po drodze w jednej z miejscowości, gdzie mieliśmy postój, chłopak sprzedawał jabłka... takie czerwone jak w Polsce, takie soczyste jak te zerwane w przydrożnym sadzie, za Grójcem, podczas sierpniowej pielgrzymki na Jasną Górę... Pan czyni nas błogosławionymi przez te maleńkie, codzienne radości, często niezauważalne, gdy mamy swój plan na szczęście....
35 kilometrów od stolicy, komendant odpowiedzialny za konwój dostał wiadomość, że niedaleko, grupa anty-balaki czeka gotowa do ataku.... I po chwili przerwy, uformowaniu kolumny ruszyliśmy dalej w stronę Bangui, każdy uzbrojony w swoją broń.... Żołnierze, z oczami wpatrzonymi w każdą stronę świata, bronią odbezpieczoną i gotową do obrony i my.... z różańcami w ręku.... Nikogo nie spotkaliśmy... wszyscy życzyli nam dobrze....
Dojechaliśmy na nocleg... podział biletów, miejsc noclegowych... spotkanie z wszystkimi, którzy z różnych stron RCA przybyli na spotkanie z Ojcem Świętym... ostatnie przygotowania.... wzmożone kontrole bezpieczeństwa.... Krótka noc.... i nowy DZIEŃ.... Pierwszy dzień adwentu... czasu oczekiwania... Afrykańczycy umieją czekać... bo ileż już czasu czekają na POKÓJ w swojej ojczyźnie...
Ostatnie chwile napięcia za nim papieski samolot nie dotknie płyty lotniska....
Krąży taki dowcip.... Pilot mówi do Ojca Świętego:
-Ojcze Święty, ja się boję tam lądować, wojna, obóz dla uchodźców tuż przy płycie lotniska, no i jeszcze ta nawierzchnia, która bardziej przypomina stop lawy wulkanicznej niż pas do lądowania...
-Nie przejmuj się rozumiem, tylko powiedz gdzie trzymasz spadochron; tak miał odpowiedzieć Papież Franciszek.
Wylądował.... na całej trasie przejazdu z lotniska tłumy ludzi, każdy znalazł swoje miejsce, jedni na krawężnikach, inni na drzewach, jeszcze inni na kontenerach, czy dachach przydrożnych budynków.... Co chwilkę ktoś odbierał telefon i krzyczał do wszystkich w którym miejscu drogi aktualnie jest Papież. Bo ktoś z Jego rodziny właśnie tam jest ... Kobiety rzucały na ziemię swoje panie, wszyscy skakali, klaskali, machali rękoma... wybiegali na drogę.... gdy tylko Papamobile przejechał biegli za nim ile tchu, korowód motorów i samochodów towarzyszył Papieżowi na całej trasie, kolorowe chorągiewki powiewały.... Radości można się uczyć od Afrykańczyków, takiej nie skażonej obawą co ludzie powiedzą, co pomyślą, jak ja wypadnę.... RADOŚCI PRAWDZIWEJ.... RADOŚCI BŁOGOSŁAWIONEJ....
I prosto z trasy tłum ruszył w stronę katedry.... każdy każdego darzył uśmiechem, życzliwym słowem... Ci którym nie udało się dostrzec Ojca Świętego pytali przypadkowych przechodniów, czy widzieli Papieża i cieszyli się tak jakby to Oni sami, z odległości kilku centymetrów mieli okazję Go spotkać.... 

W katedrze ostatnie próby, przygotowania, żeby wszystko wypadło pięknie... zaangażowanie wypływające z miłości, nadziei, oczekiwania, szacunku.... nie takie na pokaz, wystawne, ale takie „ponieważ bardzo umiłowali”...
Papież otworzył Święte Drzwi Miłosierdzia i tak rozpoczęliśmy Jubileusz.... Czego potrzeba ludziom dzisiejszych czasów i tym z wielkich miast przytłaczanych nawałem informacji, reklam, sugestii, afer i skandali, tym którzy żyjąc wśród tłumów, a w głębi serca są straszliwie samotni. Mając wszystko nie potrafią ugasić, ukoić niewytłumaczalnej tęsknoty. I tym, którzy w ciemną, zimną noc muszą uciekać ze swoich domów, do lasu, zostawiając cały swój dobytek, tym do których wiosek co jakiś czas wkracza rebeliant, który nie zna nawet ich ojczystego języka, tym którzy od lat tęsknią za pokojem... MIŁOSIERDZIA... Miłosierdzia, żeby dotrzeć do źródła, miłosierdzia, żeby przebaczyć, miłosierdzia, żeby żyć nadzieją pokoju... Papież otworzył drzwi, przez które każdy powinien przejść, nie koniecznie fizycznie, ale przekroczyć ten próg w swoim sercu by wkroczyć w bramy miłosierdzia. Dom Ojca jest Domem Miłosierdzia.
Wszyscy z otwartymi sercami czekali na Słowa Ojca Świętego, na tę Dobrą Nowinę, z którą przyleciał do naszej ojczyzny, na Jego przesłanie na czas adwentu... Katedra była cała zasłuchana... a ja usłyszałam tylko jedno słowo: „módlcie się...” starałam się zrobić każdemu, nawet najmniejszym aparatem jak najładniejsze zdjęcie, by mógł później w trudnych chwilach wrócić do tego czasu umocnienia. Pan wie, jakie słowo wypowiedzieć do każdego człowieka, na które otworzyć jego uszy i serca... Nie czuję niedosytu, wręcz przeciwnie, sprostać temu jednemu słowu to staje się zadaniem na całe życie... A gdy jeszcze przed katedrą Ojciec Święty, zapytał się młodzieży, czy się modlicie, bo to jest najbardziej skuteczna droga do zaprowadzenia pokoju... ucieszyłam się tym moim słowem.... Papież spowiadał młodzież i kapłani spowiadali.... wrócili do domów późno...
Telefony do bliskich, rodziny, znajomych, którzy śledzili transmisję w telewizji... kto, kogo widział... Wszyscy zjednoczeni... nie ma podziału, który by budował, każdy podział burzy, rujnuje... Zjednoczeni wokół Człowieka jedności i pokoju...

Jedna wieść obiegła Bangui w trybie błyskawicy... Papież, w poniedziałek rano odwiedził Moskę i prosto z muzułmańskiej dzielnicy jechał na stadion, na którym było zgromadzonych 20.000 ludzi... jechał w towarzystwie młodych muzułmanów, którzy ubrani odświętnie, z palmami w ręku krzyczeli „SIRIRI, la paix”, pokój..... Gdy dotarli do stadionu zostali powitani oklaskami.... i tego dnia wszystko było jak dawniej, jak przed wojną, wszystko było tak jak w kraju, który poznałam, który pokochałam i który stał się moją drugą ojczyzną, dotkniętą brzemieniem wojny.... We Francuskiej telewizji, jedna z Muzułmanek powiedziała, że wojna która toczy się w naszym kraju, nie ma u korzeni nienawiści pomiędzy wyznawcami dwóch religii, to wielcy tego świata posłużyli się rękami naszych dzieci, zmanipulowali je by rozwiązać swoje interesy... Trzeba odwagi by pokój wrócił.... „Nie bójcie się, Ja jestem z wami...” Gdy Papież przyjeżdżał przez stadion, nie było osoby, która nie wzniosłaby rąk ku niebu... Jedność dłoni wzniesionych w stronę Ojca nie może pozostać bez odpowiedzi.... To dzieci wyciągają ramiona w kierunku Taty.... 

Ten kto zaprowadza pokój jest artystą... artyści tworzą z głębi serca, gdy w sercu nie ma pokoju, nie zapanuje on wokoło... serce rozmodlone jest sercem, w którym panuje pokój... Artyści pokoju są ludźmi modlitwy....
Jedna z kobiet zaniosła Papieżowi w wazie, ziemię Środkowoafrykańską.... którą pobłogosławił... ziemię, w którą wsiąkało tyle kropel krwi, tyle łez, spaloną słońcem, ogniem, zdeptaną stopami rebeliantów i uciekinierów, ziemię spragnioną pokoju i miłosierdzia....
Tłumy ludzi wyciągające ręce po Ciało Chrystusa.... i wystarczyło Chleba....
Można by pytać każdego.... i z dobrocią, szczerością i prostotą słuchać, o bananach przyniesionych by ofiarować je Ojcu Świętemu i koszykach wyplatanych specjalnie dla Niego i strojach szytych przy blasku świec, do późna w nocy, by wszystko było odświętne i plakatach malowanych i poprawianych do najdrobniejszych szczegółów i kanapkach, które starczyły dla wszystkich w konwoju i gościnności wspólnot w stolicy, otwartych drzwiach, sercach i śpiewie który rozbrzmiewał po wszystkich dzielnicach i domach w których są telewizory wypełnionych po brzegi i radosnych okrzykach, gdy ktoś znajomy pojawiał się na ekranie... czy przez to wszystko nie przyszedł do nas Miłosierny.....
Błogosławieni Miłosierni....