Matanga ti velo- Święto roweru!!!
Dobrze mieć dziadka, a czasem warto mieć ich nawet kilku, od przybytku
głowa nie boli;-D
Niedawno, choć
czas tak szybko biegnie, że nie wiem czy można powiedzieć, że „nie dawno”...
byłam w Kamerunie na zakupach, bo nasze RCA-ńskie galerie handlowe ostatnio nie
mają zbyt dużego wyboru i jednym z zakupów, których dokonałam był ROWER!!! a
sponsorem Dziadek;-D
Historia kupowania roweru jest długa i skomplikowana, albo właściwie
taka zwyczajna, codzienna na miarę Afryki...
Raczej nie mam żydowskich korzeni, a najlepszym na to dowodem jest to,
że nie umiem się targować i pewnie gdyby nie Brat Łukasz- Marianin to
wróciłabym bez roweru, albo z takim, który by się po tygodniu rozleciał....
Zajechaliśmy na parking obok największego w stolicy Kamerunu rynku i
jeszcze dobrze nie zdążyliśmy zamknąć samochodu, a już kilku chłopców oferowało
swoją pomoc, w natychmiastowym znalezieniu każdego poszukiwanego towaru.
Oczywiście ich prowizja jest wliczona w cenę produktu;-D
Rzeczywiście rower był na pierwszym straganie do którego nas
zaprowadził, ale sprzedawca podał cenę, za którą w normalnych warunkach można by
kupić prawie 3 rowery. Mi oczywiście zrobiło się przykro i chciałam odejść, aby
szukać w innym miejscu... ale to nie takie proste, bo właśnie w tym momencie
zaczyna się to coś co nadaje wyjątkowości afrykańskim zakupom "targowanie
o cenę".... Doświadczeni misjonarze mówię, że aby poznać prawdziwą cenę produktu,
należy cenę podaną podzielić przez 3 i wówczas jest to suma, która pozwoli
tobie nabyć produkt w granicach rozsądku, a sprzedawcy zarobić tyle żeby być
zadowolonym sprzedawcą, a nie zadowolonym złodziejem. Inni radzą odchodzić
stanowczo od stoiska i wówczas to sam sprzedawca potrafi biec za tobą, aż na parking...
i tym razem było tak, że obie te techniki zastosowaliśmy... i rower znalazł się
w bagażniku naszego samochodu.... ale to wbrew pozorom nie koniec tego
zakupu.... Gdy Łukasz przekręcił już kluczyki w stacyjce pojawił się nasz
uprzejmy kolega, który wcześniej wskazał nam stoisko, tym razem z innym rowerem
i kilkoma panami, którzy zaczęli mnie przekonywać, że ten który teraz
przyprowadzili jest znacznie lepszy i zachęcać do wymiany....
Hmy..... oprócz
tego, że gołym okiem było widać, że ten, który jest w naszym bagażniku jest
znacznie lepszy, potężniejszy i solidniejszy to jest jeszcze jeden kobiecy
argument;-D w naszym bagażniku był czerwony rower, a ten który przyprowadzili
był niebieski- a ze szczerości muszę przyznać, że nie za bardzo lubię niebieski
kolor i nawet hasło, że to kolor Maryjny, że to kolor nieba nie są w stanie
mnie przekonać i zmienić gustu;-)
I tak odjechaliśmy do RCA z CZERWONYM ROWEREM i co się chyba rzadko w
handlu zdarza to klient zyskał ;-D
Szczęśliwym posiadaczem roweru jest Gregoire- syn mojej kucharki
Marie, absolwent naszej szkoły, który obecnie uczy się w Liceum, w Bouar,
oddalonym od jego wioski o 14 km. Chłopiec lubi się uczyć i przykłada się do
tego, jest bardzo zdolny, podczas ostatnich egzaminów był pierwszy w klasie. Ma
bardzo dobre serce, potrafi przyjść po szkole i zapytać czy nie potrzebuję
pomocy. Zawsze uśmiechnięty, energiczny, szczery. Jego Tata został zabity przez
Selekę, starsza siostra zmarła na malarię, a Mama przygarnęła do ich domu
Virginie, małą dziewczynkę, której rodzice przeprowadzili się do wioski tuż
przed tym jak przyszła na świat. Jej mama zmarła przy porodzie, a Tata
przestraszył się i uciekł, mieszkali w wiosce zaledwie kilka dni i nikt nie
znał ich rodziny, aby powierzyć maleńką ich opiece...
Marie mama Gregoira, przyszła do mnie tego samego dnia, którego jej
syn odebrał rower prosząc o mały "Avance" ( zaliczka na poczet
przyszłej wypłaty). Warto jest zapytać na co potrzebują tych pieniędzy bo
czasem, można znaleźć to i owo w szkolnym magazynie, więc zapytałam.
Odpowiedź Marie była tą z serii najmniej spodziewanych:
-Bo chcę wyprawić gościnę.
-A z okazji jakiego święta?
-Bo mój syn dostał rower i chcę się podzielić tą radością z
sąsiadkami...
Znacie za pewne już jedną panią, która gdy zgubiła maleńką drachmę,
wymiotła całą izbę, mimo że miała 9 innych i gdy ją odnalazła zaprosiła
sąsiadki by podzielić się radością...
To jest życie Słowem Bożym na co dzień
i kto tu komu głosi Ewangelię??