wtorek, 17 marca 2015

Matanga ti velo- Święto roweru!!!




Matanga ti velo- Święto roweru!!!

Dobrze mieć dziadka, a czasem warto mieć ich nawet kilku, od przybytku głowa nie boli;-D

                Niedawno, choć czas tak szybko biegnie, że nie wiem czy można powiedzieć, że „nie dawno”... byłam w Kamerunie na zakupach, bo nasze RCA-ńskie galerie handlowe ostatnio nie mają zbyt dużego wyboru i jednym z zakupów, których dokonałam był ROWER!!! a sponsorem Dziadek;-D
Historia kupowania roweru jest długa i skomplikowana, albo właściwie taka zwyczajna, codzienna na miarę  Afryki...

Raczej nie mam żydowskich korzeni, a najlepszym na to dowodem jest to, że nie umiem się targować i pewnie gdyby nie Brat Łukasz- Marianin to wróciłabym bez roweru, albo z takim, który by się po tygodniu rozleciał....

Zajechaliśmy na parking obok największego w stolicy Kamerunu rynku i jeszcze dobrze nie zdążyliśmy zamknąć samochodu, a już kilku chłopców oferowało swoją pomoc, w natychmiastowym znalezieniu każdego poszukiwanego towaru. Oczywiście ich prowizja jest wliczona w cenę produktu;-D
Rzeczywiście rower był na pierwszym straganie do którego nas zaprowadził, ale sprzedawca podał cenę, za którą w normalnych warunkach można by kupić prawie 3 rowery. Mi oczywiście zrobiło się przykro i chciałam odejść, aby szukać w innym miejscu... ale to nie takie proste, bo właśnie w tym momencie zaczyna się to coś co nadaje wyjątkowości afrykańskim zakupom "targowanie o cenę".... Doświadczeni misjonarze mówię, że aby poznać prawdziwą cenę produktu, należy cenę podaną podzielić przez 3 i wówczas jest to suma, która pozwoli tobie nabyć produkt w granicach rozsądku, a sprzedawcy zarobić tyle żeby być zadowolonym sprzedawcą, a nie zadowolonym złodziejem. Inni radzą odchodzić stanowczo od stoiska i wówczas to sam sprzedawca potrafi biec za tobą, aż na parking... i tym razem było tak, że obie te techniki zastosowaliśmy... i rower znalazł się w bagażniku naszego samochodu.... ale to wbrew pozorom nie koniec tego zakupu.... Gdy Łukasz przekręcił już kluczyki w stacyjce pojawił się nasz uprzejmy kolega, który wcześniej wskazał nam stoisko, tym razem z innym rowerem i kilkoma panami, którzy zaczęli mnie przekonywać, że ten który teraz przyprowadzili jest znacznie lepszy i zachęcać do wymiany.... 
Hmy..... oprócz tego, że gołym okiem było widać, że ten, który jest w naszym bagażniku jest znacznie lepszy, potężniejszy i solidniejszy to jest jeszcze jeden kobiecy argument;-D w naszym bagażniku był czerwony rower, a ten który przyprowadzili był niebieski- a ze szczerości muszę przyznać, że nie za bardzo lubię niebieski kolor i nawet hasło, że to kolor Maryjny, że to kolor nieba nie są w stanie mnie przekonać i zmienić gustu;-) 

I tak odjechaliśmy do RCA z CZERWONYM ROWEREM i co się chyba rzadko w handlu zdarza  to klient zyskał ;-D


Szczęśliwym posiadaczem roweru jest Gregoire- syn mojej kucharki Marie, absolwent naszej szkoły, który obecnie uczy się w Liceum, w Bouar, oddalonym od jego wioski o 14 km. Chłopiec lubi się uczyć i przykłada się do tego, jest bardzo zdolny, podczas ostatnich egzaminów był pierwszy w klasie. Ma bardzo dobre serce, potrafi przyjść po szkole i zapytać czy nie potrzebuję pomocy. Zawsze uśmiechnięty, energiczny, szczery. Jego Tata został zabity przez Selekę, starsza siostra zmarła na malarię, a Mama przygarnęła do ich domu Virginie, małą dziewczynkę, której rodzice przeprowadzili się do wioski tuż przed tym jak przyszła na świat. Jej mama zmarła przy porodzie, a Tata przestraszył się i uciekł, mieszkali w wiosce zaledwie kilka dni i nikt nie znał ich rodziny, aby powierzyć maleńką ich opiece...

Marie mama Gregoira, przyszła do mnie tego samego dnia, którego jej syn odebrał rower prosząc o mały "Avance" ( zaliczka na poczet przyszłej wypłaty). Warto jest zapytać na co potrzebują tych pieniędzy bo czasem, można znaleźć to i owo w szkolnym magazynie, więc zapytałam.
Odpowiedź Marie była tą z serii najmniej spodziewanych:
-Bo chcę wyprawić gościnę.
-A z okazji jakiego święta?
-Bo mój syn dostał rower i chcę się podzielić tą radością z sąsiadkami...
Znacie za pewne już jedną panią, która gdy zgubiła maleńką drachmę, wymiotła całą izbę, mimo że miała 9 innych i gdy ją odnalazła zaprosiła sąsiadki by podzielić się radością...
To jest życie Słowem Bożym na co dzień  i kto tu komu głosi Ewangelię??

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz