Są takie sytuacje i takie miejsca, gdzie jeśli nawet ma się aparat pod
ręką, to i tak serce widzi więcej niż
piksele, czy klisza zdołają uchwycić... I to właśnie te momenty, choć nigdy nie
wywołane, zostają zapisane na zawsze...
Aparat miałam pod
ręką całą drogę, poniekąd dlatego, żeby go nie stracić, a po trosze dlatego, że
spodziewałam się tego, że to co zobaczę po drodze do Bouar, będzie warte
uwiecznienia... Ale nie skorzystałam z okazji, bo część z tych widoków chyba
każdy chciałby jak najszybciej zapomnieć, a druga część jest jak misterium, sacrum, które
piksele tylko zbezczeszczą...
Postaram się
ująć, je w "Słowa", bo przecież u początku wszystkiego było SŁOWO...
Konwuj
ciężarówek, ochraniany przez żołnierzy MISCA został zatrzymany w Yaloke, tam
też francuskie oddziały ochraniały sporą grupę Muzułamnów, którzy potem zostali
rozmieszczeni w konenerach, które przewoziły samochody i inny towar do
sąsiedniego Camerunu, Ich nowej ziemi egipskiej. Wśród ludzi, którzy przyglądali
się załadunkowi, byli Ich Sąsiedzi, z którymi do tej pory dzieli swoje
codzienne radości i smutki... Bliscy, którzy w jednym momencie, jak za sprawą
złego zaklęcia stali się dalecy i nie wiedomo, jak daleko sięga to spojrzenie
nienawiści... Na poboczu były hałdy niedopalonych rzeczy, które były własnością
Muzułmanów, ogień nienawiści, nie zdołał strawić ich do końca... Pomiędzy
butami nie do pary, strzępami ubrań, plastykowych pojemników, leżały kartki
Koranu, Słowa Boga dotykające ziemi, na której żyły Jego dzieci, podeptane,
zagłuszane krzykiem złości... Podniosłam jedną kartkę i choć nie rozumiem ani
jednego Słowa, które jest na niej
zapisane, wierzę, każdemu z tych Słów, bo wypowiedział Je Nasz Bóg...
Noc w kontenerze,
może być najpiękniejszą nocą w życiu, pomimo iż żadna z gwiazd tej nocy nie
świeciła jasno... mimo tysiąca ludzi tak samo wystraszonych i śpiących na tej
samej zimnej, zakurzonej podłodze kontenera... to nie jest miejsce w którym
można odpocząć, nabrać nowych sił do walki, odbudować nadzieję potrzebną
do życia... ale jest to miejsce w którym
możesz spotkać Boga i w którym On sam jeden wystarczy... Rano jeszcze przed
wschodem słońca nie znając rozkazów wojskowych dotyczących trasy, usiadłam z
brewiarzem i odmawiałam jutrznię na przeciw 3 modlących się Muzułmanów, a Pan
przechodził w lekkim powiewie wiatru, a Jego Duch unosił się nad ziemią, w
którą w ostatnim czasie wsiąkło tyle kropli krwi i łez...
Wiem już dlaczego
inspiracją dla tak wielu poetów były zgliszcza powojenne... Moje serce jest
smutne, moja Afryka, która do tej pory rozbrzmiewała śmiechem dzieci, gwarem
rynku,rytmami tamtamów i trzaskiem drzewa z ognisk, umilkła... niesłychać już nawet wołania o
pomoc i nawet płacz umilkł... Serce, które bije coraz ciszej... A po drodze
mija się miejsca, w kórych już wypalali
trawy, takie normalne pogorzeliska w
porze suchej, a zaraz obok, kilka kroków dalej pogorzelisko po wiosce, bo byli
ludzie, którzy pozwolili na to by w ich
sercach też zapanowała pora sucha, ale
nie taka w której brakuje deszczu,,, tylko taka
w której brakuje miłości... Gdy w sercu jest wojna, nawet wypalane trawy
pachną inaczej, a ptaki nie mają siły
uciekać przed ogniem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz