Błogosławieni czyli
szczęśliwi.... myślę, że te dwa dni nie było nikogo w Republice
Środkowoafrykańskiej kto by nie był szczęśliwy, kto by nie był
błogosławiony...
Oglądałam zdjęcia już
wiele razy i nie znalazłam ani jednej twarzy, z której nie
promieniowałoby szczęście, nie spotkałam ani jednego oblicza,
które nie byłoby rozświetlone blaskiem pokoju... Afrykańskie
powietrze pachnie inaczej, tego zapachu nie da się porównać
z żadnym innym na świecie, ale te kilka chwil, ten zapach był
jeszcze inny....
Jechaliśmy z Bouar w
konwoju, ochranianym przez MINUSCĘ... Panowała radosna atmosfera,
nikomu nie przeszkadzało, że grzeje upalne słońce, że kurz
wznosi się kilka metrów nad nami, że droga nie wyrównana
po porze deszczowej i że trzeba wybierać w którą dziurę
się wjedzie... z perspektywy tak wielkiej radości człowiek nabiera
właściwego dystansu to tego co w gruncie rzeczy nie istotne, a co
często burzy pokój codzienności.... bo ileż to razy
chodziliśmy ze skwaszoną miną bo za ciepło, bo kolejne koło do
wymiany, a przecież i tym razem nie obeszło się bez awarii....
wystarczy jednak spojrzeć z właściwej perspektywy....
Po drodze w jednej z
miejscowości, gdzie mieliśmy postój, chłopak sprzedawał
jabłka... takie czerwone jak w Polsce, takie soczyste jak te zerwane
w przydrożnym sadzie, za Grójcem, podczas sierpniowej
pielgrzymki na Jasną Górę... Pan czyni nas błogosławionymi
przez te maleńkie, codzienne radości, często niezauważalne, gdy
mamy swój plan na szczęście....
35 kilometrów od
stolicy, komendant odpowiedzialny za konwój dostał wiadomość,
że niedaleko, grupa anty-balaki czeka gotowa do ataku.... I po
chwili przerwy, uformowaniu kolumny ruszyliśmy dalej w stronę
Bangui, każdy uzbrojony w swoją broń.... Żołnierze, z oczami
wpatrzonymi w każdą stronę świata, bronią odbezpieczoną i
gotową do obrony i my.... z różańcami w ręku.... Nikogo
nie spotkaliśmy... wszyscy życzyli nam dobrze....
Dojechaliśmy na
nocleg... podział biletów, miejsc noclegowych... spotkanie z
wszystkimi, którzy z różnych stron RCA przybyli na
spotkanie z Ojcem Świętym... ostatnie przygotowania.... wzmożone
kontrole bezpieczeństwa.... Krótka noc.... i nowy DZIEŃ....
Pierwszy dzień adwentu... czasu oczekiwania... Afrykańczycy umieją
czekać... bo ileż już czasu czekają na POKÓJ w swojej
ojczyźnie...
Ostatnie chwile napięcia
za nim papieski samolot nie dotknie płyty lotniska....
Krąży taki dowcip....
Pilot mówi do Ojca Świętego:
-Ojcze Święty, ja się
boję tam lądować, wojna, obóz dla uchodźców tuż
przy płycie lotniska, no i jeszcze ta nawierzchnia, która
bardziej przypomina stop lawy wulkanicznej niż pas do lądowania...
-Nie przejmuj się
rozumiem, tylko powiedz gdzie trzymasz spadochron; tak miał
odpowiedzieć Papież Franciszek.
Wylądował.... na całej
trasie przejazdu z lotniska tłumy ludzi, każdy znalazł swoje
miejsce, jedni na krawężnikach, inni na drzewach, jeszcze inni na
kontenerach, czy dachach przydrożnych budynków.... Co chwilkę
ktoś odbierał telefon i krzyczał do wszystkich w którym
miejscu drogi aktualnie jest Papież. Bo ktoś z Jego rodziny właśnie
tam jest ... Kobiety rzucały na ziemię swoje panie, wszyscy
skakali, klaskali, machali rękoma... wybiegali na drogę.... gdy
tylko Papamobile przejechał biegli za nim ile tchu, korowód
motorów i samochodów towarzyszył Papieżowi na całej
trasie, kolorowe chorągiewki powiewały.... Radości można się
uczyć od Afrykańczyków, takiej nie skażonej obawą co
ludzie powiedzą, co pomyślą, jak ja wypadnę.... RADOŚCI
PRAWDZIWEJ.... RADOŚCI BŁOGOSŁAWIONEJ....
I prosto z trasy tłum
ruszył w stronę katedry.... każdy każdego darzył uśmiechem,
życzliwym słowem... Ci którym nie udało się dostrzec Ojca
Świętego pytali przypadkowych przechodniów, czy widzieli
Papieża i cieszyli się tak jakby to Oni sami, z odległości kilku
centymetrów mieli okazję Go spotkać....
W katedrze ostatnie
próby, przygotowania, żeby wszystko wypadło pięknie...
zaangażowanie wypływające z miłości, nadziei, oczekiwania,
szacunku.... nie takie na pokaz, wystawne, ale takie „ponieważ
bardzo umiłowali”...
Papież otworzył Święte
Drzwi Miłosierdzia i tak rozpoczęliśmy Jubileusz.... Czego
potrzeba ludziom dzisiejszych czasów i tym z wielkich miast
przytłaczanych nawałem informacji, reklam, sugestii, afer i
skandali, tym którzy żyjąc wśród tłumów, a w
głębi serca są straszliwie samotni. Mając wszystko nie potrafią
ugasić, ukoić niewytłumaczalnej tęsknoty. I tym, którzy w
ciemną, zimną noc muszą uciekać ze swoich domów, do lasu,
zostawiając cały swój dobytek, tym do których wiosek
co jakiś czas wkracza rebeliant, który nie zna nawet ich
ojczystego języka, tym którzy od lat tęsknią za pokojem...
MIŁOSIERDZIA... Miłosierdzia, żeby dotrzeć do źródła,
miłosierdzia, żeby przebaczyć, miłosierdzia, żeby żyć nadzieją
pokoju... Papież otworzył drzwi, przez które każdy powinien
przejść, nie koniecznie fizycznie, ale przekroczyć ten próg
w swoim sercu by wkroczyć w bramy miłosierdzia. Dom Ojca jest Domem
Miłosierdzia.
Wszyscy z otwartymi
sercami czekali na Słowa Ojca Świętego, na tę Dobrą Nowinę, z
którą przyleciał do naszej ojczyzny, na Jego przesłanie na
czas adwentu... Katedra była cała zasłuchana... a ja usłyszałam
tylko jedno słowo: „módlcie się...” starałam się
zrobić każdemu, nawet najmniejszym aparatem jak najładniejsze
zdjęcie, by mógł później w trudnych chwilach wrócić
do tego czasu umocnienia. Pan wie, jakie słowo wypowiedzieć do
każdego człowieka, na które otworzyć jego uszy i serca...
Nie czuję niedosytu, wręcz przeciwnie, sprostać temu jednemu słowu
to staje się zadaniem na całe życie... A gdy jeszcze przed katedrą
Ojciec Święty, zapytał się młodzieży, czy się modlicie, bo to
jest najbardziej skuteczna droga do zaprowadzenia pokoju...
ucieszyłam się tym moim słowem.... Papież spowiadał młodzież i
kapłani spowiadali.... wrócili do domów późno...
Telefony do bliskich,
rodziny, znajomych, którzy śledzili transmisję w
telewizji... kto, kogo widział... Wszyscy zjednoczeni... nie ma
podziału, który by budował, każdy podział burzy,
rujnuje... Zjednoczeni wokół Człowieka jedności i pokoju...
Jedna wieść obiegła
Bangui w trybie błyskawicy... Papież, w poniedziałek rano
odwiedził Moskę i prosto z muzułmańskiej dzielnicy jechał na
stadion, na którym było zgromadzonych 20.000 ludzi... jechał
w towarzystwie młodych muzułmanów, którzy ubrani
odświętnie, z palmami w ręku krzyczeli „SIRIRI, la paix”,
pokój..... Gdy dotarli do stadionu zostali powitani
oklaskami.... i tego dnia wszystko było jak dawniej, jak przed
wojną, wszystko było tak jak w kraju, który poznałam, który
pokochałam i który stał się moją drugą ojczyzną,
dotkniętą brzemieniem wojny.... We Francuskiej telewizji, jedna z
Muzułmanek powiedziała, że wojna która toczy się w naszym
kraju, nie ma u korzeni nienawiści pomiędzy wyznawcami dwóch
religii, to wielcy tego świata posłużyli się rękami naszych
dzieci, zmanipulowali je by rozwiązać swoje interesy... Trzeba
odwagi by pokój wrócił.... „Nie bójcie się,
Ja jestem z wami...” Gdy Papież przyjeżdżał przez stadion, nie
było osoby, która nie wzniosłaby rąk ku niebu... Jedność
dłoni wzniesionych w stronę Ojca nie może pozostać bez
odpowiedzi.... To dzieci wyciągają ramiona w kierunku Taty....
Ten kto zaprowadza pokój
jest artystą... artyści tworzą z głębi serca, gdy w sercu nie ma
pokoju, nie zapanuje on wokoło... serce rozmodlone jest sercem, w
którym panuje pokój... Artyści pokoju są ludźmi
modlitwy....
Jedna z kobiet zaniosła
Papieżowi w wazie, ziemię Środkowoafrykańską.... którą
pobłogosławił... ziemię, w którą wsiąkało tyle kropel
krwi, tyle łez, spaloną słońcem, ogniem, zdeptaną stopami
rebeliantów i uciekinierów, ziemię spragnioną pokoju
i miłosierdzia....
Tłumy ludzi wyciągające
ręce po Ciało Chrystusa.... i wystarczyło Chleba....
Można by pytać
każdego.... i z dobrocią, szczerością i prostotą słuchać, o
bananach przyniesionych by ofiarować je Ojcu Świętemu i koszykach
wyplatanych specjalnie dla Niego i strojach szytych przy blasku
świec, do późna w nocy, by wszystko było odświętne i
plakatach malowanych i poprawianych do najdrobniejszych szczegółów
i kanapkach, które starczyły dla wszystkich w konwoju i
gościnności wspólnot w stolicy, otwartych drzwiach, sercach
i śpiewie który rozbrzmiewał po wszystkich dzielnicach i
domach w których są telewizory wypełnionych po brzegi i
radosnych okrzykach, gdy ktoś znajomy pojawiał się na ekranie...
czy przez to wszystko nie przyszedł do nas Miłosierny.....
Błogosławieni
Miłosierni....