Przed Świętami Bożego Narodzenia, w ramach
inkulturacji, poszłam do jednego z domów, do zaprzyjaźnionej rodziny, aby
dziewczynki zrobiły mi warkoczyki… uczesanie takiej fryzury, trwa ok. 3 godzin,
ale po jakimś czasie zauważyłam, że moja fryzjerka zwolniła tempo, więc
spytałam czy już ją bolą ręce, odpowiedź była przecząca, ale czesanie szło
coraz wolniej, raz, drugi zapytałam i czekałam na rozwój sytuacji… po pewnym
czasie jedna z dziewczynek, a w tym domu mieszka łącznie 25 osób- taka
wielopokoleniowa rodzina, powiedziała bo jak Cię skończymy czesać to już pójdziesz do
domu, a jak będziemy cię czesały wolno, to dłużej będziesz z nami… Niesamowite
jest to, jak przy ich wielu brakach, niedostatkach i tak najbardziej liczy się
obecność i bliskość drugiego człowieka… To była też sytuacja, która pokazała
mi, żeby dzielić z nimi ich codzienność, po prostu być… ale też pokazało, że to
nasze bycie musi być wymowne na tyle, żeby budziło tęsknotę za Jezusem…
Gosiu, jeśli dobrze pamiętam, to Ty się przygotowywałaś w SOMie? I chyba spotkałyśmy się na moim pierwszym i drugim spotkaniu :) Jest do Ciebie jakiś adres mailowy? Ja obecnie od września 2012 do sierpnia 2013 jestem w Zambii. Wyjechałam z ramienia SOMu. Jak masz czas, to zapraszam na mojego bloga. To zabawne ale adres, jest bardzo podobny do Twojego: http://sercewafryce.blogspot.com Mój mail to anna.gordzijewska@gmail.com Odezwij się, oczywiście w miarę czasu i możliwości. Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńDziękuję z radością zaglądnę;-) Niech serce mieszka tam gdzie jest posłane....
OdpowiedzUsuń