Od jakiegoś czasu czytam bloga Siostry Judyty, misjonarki z
Kamerunu, dziś zamieściła posta o „kobiecej miłości do butów”, do której ja
muszę się przyznać bez namysłu…
Ten post przypomniał mi dzień, w którym zdarzyło się więcej,
niż czasem przez cały tydzień…
06. 03. 2013 rok
Niesamowity dzień, ten sam, w którym było poświęcenie Szkoły
i wmurowanie Krzyża…
Kiedyś o Uroczystości,…
… ale to był też dzień „wielu spotkań”… Zaraz po
uroczystościach przyjechały do mnie Siostry Karmelitanki, jedna z Nich, moja „Krajanka”,
miała lecieć niebawem do Polski i przyjechały odebrać moje przesyłki, pożegnać
się i poprosić, żebym do Ich szpitalika, oddalonego o 30 km, zrobiła
zaopatrzenie w leki, jak tylko wróci prąd do miasta, co mogło nastąpić
kolejnego dnia, albo za 2 tygodnie;-)… Siostry nie zdążyły odjechać, jak
przyjechała kolejna Ekipa, po swoje przesyłki, z Księdzem, który zostawił u nas
swój samochód, gdyż jechali jednym na północ, to było tez bardzo radosne
spotkanie, bo jedna z tych Sióstr przywiozła mnie do Kamerunu, a potem nie
widziałyśmy się 9 miesięcy, a to takie bratnie mi dusze, więc sama radość…. Gdy
siedzieliśmy rozmawiając, kto, kiedy w Polsce odprawia rekolekcje, żeby ustalić
kiedy najlepiej się spotkać i kto z kim gdzie pojedzie na kazania, na animację
misyjną i do której Mamy jedziemy najpierw, dojechał do nas Ks. Stanisław
(Dziadek) i radość znowu się pomnożyła… ale czas leci nieubłaganie (dla nas
„białych”) i żeby każdy dotarł przed zmrokiem do swojej misji i nie kazał
domownikom czekać na siebie, rozstaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę, a
ja zostałam, jak to po gościach ze zmywaniem i mnóstwem prezentów, bo ktoś awokado
przywiózł, ktoś inny grejpfruty, ktoś inny ananasy … i tak obdarowana usiadłam
do Nieszpór, myśląc, że jak człowiek tak biega, jak ja w ostatnim czasie, to
trudniej się modlić, trudniej spotkać Boga, spotkać się z Nim….. w trakcie
modlitwy przypomniałam sobie, że zostawiłam w klasie mój Krzyż, nie chciałam
żeby przeleżał tam noc i poszłam po Niego, drogą przez las to są 2 minutki… i
tuż przed Szkołą, spotkałam chłopca, który próbował naprawić swoje „babuszki”-
takie klapki, japonki basenowe, które kosztują niecałe 1 euro… „bogaci” w
Afryce chodzą albo w pełnych butach, albo w sandałach, a biedni w babuszkach,
przy całej inwencji twórczej i najbardziej rozwiniętej pomysłowości, to są
takie „jednorazówki”, nie da się ich naprawić. Spotkałam bosego Pana Jezusa,
więc dałam Mu buty, a wróciłam do domu w
skarpetkach ale z Krzyżem… Ten mój brak czasu ostatnio jest Bożym zabieganiem,
Pan pozwala się spotykać każdego dnia,
więc „ NIE BRAK MI NICZEGO”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz